,, ... Przyznaję, że bardzo trudno było mi zabrać się do pisania na temat Ani Jantar. Pomimo tego, że straciliśmy ją tak dawno temu - ja wciąż boleśnie to przeżywam i niechętnie wypowiadam się na ten temat. Poznałyśmy się w Chicago, w polonijnym klubie, gdzie ja pracowałam z zespołem (który wtedy nazywał się "Perfect", ale była to pierwsza wersja zespołu, który później stał się popularnym w Polsce) przez 6 miesięcy. Ania przyleciała na występy tam jako nasza krajowa gwiazda. Miało to miejsce na kilka tygodni przed tym okrutnym wypadkiem samolotowym i może dlatego wszelkie wspomnienia z tego okresu podświadomie zepchnęłam gdzieś daleko w pamięć, aby nie przyżywać ich na nowo (...) Widzę ją wciąż jako śliczną, młodą, pełną życia dziewczynę, która marzyła o wielkiej miłości. Miała fantastyczne poczucie humoru i ten jej piękny uśmiech najbardziej utkwił mi w pamięci. Wyczuwało się ten uśmiech również gdy śpiewała; jej radosny ton głosu, którego słuchaliśmy z przyjemnością, gdy występowała przed polonijną publicznością w Chicago, śpiewając swoje przeboje. Po zakończeniu jej kontraktu - wracała z Ameryki do Polski z wielkim optymizmem na przyszłość. Serce wciąż mi się ściska myśląc o tym co się stało w trakcie jej powrotu do domu. Kilka lat później miałam wielką przyjemność spotkać w Polsce Natalię, jej córeczkę, wtedy nastolatkę, oraz jej Ojca - Jarosława Kukulskiego. Spędziliśmy razem kilka bardzo miłych chwil, wspominając…"
Basia Trzetrzelewska
,,Mimo upływu ponad 30 lat, dobrze Anię pamiętam. Przed feralnym lotem śpiewała w polonijnym klubie Leszka Świerszcza w New Jersey. Ania była kochana przez publiczność i z przyjemnością jeździłam na jej występy, żeby jej posłuchać. Ania w tym czasie często przyjeżdżała na Manhattan i chętnie mnie odwiedzała. Chodziłyśmy razem na zakupy i gadałyśmy godzinami. Przed lotem do Warszawy poszłyśmy do sklepu Fao Schwarz, położonego pięć minut od mojego domu, żeby kupić prezenty urodzinowe dla małej Natalki. Cieszyła się, że zdąży na urodziny ukochanej córeczki. Niestety nie zdążyła. Zostanie w mej pamięci jako radosna, bardzo miła, atrakcyjna koleżanka po fachu i pięknie śpiewająca, charyzmatyczna artystka."
Urszula Dudziak
,,To już 33 rocznica śmierci Ani, a mnie ciągle wydaje się, że to nasze ostatnie spotkanie w Chicago, tamtejsze rozmowy i koncerty były tak niedawno. Ania… radosna, promienna, pokazująca ubranka i zabawki, jakie kupiła dla Natalki - ten obraz mam cały czas przed oczami. Była gwiazdą wielkiego formatu, o olbrzymiej kulturze scenicznej, przyciągała uwagę urodą, głosem i interpretacją. Miała wszystko to, co powinna mieć prawdziwa artystka estradowa i na dodatek śpiewała znakomite kompozycje, w dużej mierze autorstwa swojego męża Jarka Kukulskiego. Pamiętam Ją jeszcze zanim zrobiła tak wielką karierę. Zaprosiliśmy ją wraz z Jarkiem do Opery Wrocławskiej na nasz koncert. Tercet Egzotyczny otrzymał wtedy swoją pierwszą Złotą Płytę i była naszym gościem specjalnym. Był rok 1972, pojawiła się dziewczyna bardzo skromna, nieśmiała, o wyjątkowej urodzie i nie przypuszczałam wtedy, że uda jej się zrobić tak olbrzymią karierę. Spotykałyśmy się od czasu do czasu, ale chyba najbardziej zbliżyły nas do siebie wyjazdy do Ameryki. Jej ostatniego pobytu w USA nigdy nie zapomnę. Zatelefonowała do nas, że przyjeżdża do Chicago. Odwiedziła nas w klubie "Polonez" i była na naszym koncercie. To były jej ostatnie dni pobytu w Ameryce i bardzo cieszyła się, że wraca do Polski. Tęsknota dawała jej się już we znaki. Myślała, że wrócimy razem z nią, ale zaproponowano nam przedłużenie pobytu i postanowiliśmy jeszcze trochę zostać, chociaż moje walizki też już dawno były spakowane. "Nie chcę lecieć sama" - mówiła, bardzo jej było przykro z tego powodu. Nie mogła już jednak zmienić planów, bo wszystko wcześniej było ustalone, bilety itd. Telefonowała przy mnie do domu, do Polski. Było w niej tak wiele miłości do Natalki, wzruszała się rozmawiając z nią, płakała. Zastanawiała się, jak będzie wyglądać powitanie na lotnisku w Warszawie, nie było jej przecież długo w kraju. "Najchętniej rzuciłabym się na lotnisku na Natalkę, ale przecież to biedne dziecko tylko się może mnie wystraszyć" - to jej słowa. Cały czas opowiadała, jak to będzie kiedy wróci i jak sobie ten powrót wyobraża. W Chicago żegnała się też z zespołem, z którym grała, czyli z Perfectem. Pamiętam, że grali razem z Ewą Konarzewską oraz Basią Trzetrzelewską w Europejskiej. Przed samym wyjazdem zatelefonowała do mnie i tak się pożegnaliśmy. Nie da się zapomnieć tych obrazów, jakie pokazywała 14 marca telewizja amerykańska. Wrak samolotu w Warszawie, płacz jednego ze sportowców drużyny bokserskiej lecącej tym samolotem do Polski, który spóźnił się na lotnisko i nie wyleciał… Nie chciało nam się w to wszystko wierzyć. To było jak koszmarny film. Narodziła się legenda, która trwa do dziś. Ludzie pokochali ją i jej piosenki. Wspominają do dzisiaj Anię i to jest jej największy sukces. Miała tyle planów, próbowała zmieniać swój repertuar, na co mogła oczywiście sobie pozwolić, bo miała kawał dobrego głosu, pięknie interpretowała. Prywatnie była bardzo komunikatywna, kulturalna, nie wyobrażam sobie, że mogłaby wokół siebie zrobić jakiś skandal, szerzyć plotki. To nie w jej stylu. Mogłaby być przykładem dla wielu osób szukających jakiegoś profilu życiowego. Leciała do domu jak na skrzydłach… Po naszym powrocie do Polski spotykaliśmy się wielokrotnie z Jarkiem Kukulskim. Przed długi czas omijaliśmy temat naszego spotkania z Anią w Chicago, było to chyba dla nas wszystkich wtedy zbyt bolesne. Dopiero kiedy Jarek odwiedził nas kiedyś w Stanach, w klubie poprosił mnie o rozmowę. "Iza, powiedz wszystko, dokładnie tak, jak wtedy było…" Opowiadałam. Mieliśmy łzy w oczach. "
Izabela Skrybant -Dziewiątkowska
,,Legendy umierają młodo… Elvis Presley, Janis Joplin. Ci ludzie żyją we wspomnieniach innych osób. Podobnie jak Ania Jantar, którą w marcu 1980 roku odprowadziłem na lotnisko w Nowym Jorku, na samolot do Warszawy. Zrobiłem jej ostatnie zdjęcie, przy aparacie telefonicznym. Chciała jeszcze zadzwonić, nie wiem do kogo, to była taka zwykła lokalna rozmowa. Potem wyciągnęła kliszę z aparatu, bo to do niej należał ten Canon i poprosiła, abym zdjęcia wywołał w Stanach. Tak się też stało. Zdjęcia odebrałem, kiedy jej już nie było wśród nas… Przyleciała do Stanów na swoje, jak się później okazało, ostatnie w życiu koncerty, pod koniec 1979 roku, do Chicago. Klub polonijny nazywał się EUROPEJSKA LOUNGE. Właściciel klubu, Walter Lenczowski kupił salę na 800 osób, na północy miasta i w Sylwestra odbyło się huczne otwarcie nowego klubu pod nazwa MILFORD . Gwiazdą była oczywiście Ania, która śpiewała z Perfectem. Ja w tym samym czasie, wraz ze swoim zespołem TRAGAP byłem w New Jersey, koło Nowego Jorku, w miejscowości Clifton. Pod koniec stycznia dołączyła do nas Ania i występowaliśmy razem w klubie ZODIAK. Znałem ją już wcześniej, ponieważ spotkaliśmy się w Warszawie przy okazji kręcenia jakiegoś "Podwieczorku przy mikrofonie" lub innego programu, którego tytułu już nie pamiętam. Świetnie się z nią współpracowało, ponieważ nie miała nic z gwiazdorstwa, była wspaniałym człowiekiem, kumplem. Miała absolutny słuch i była bardzo, ale to bardzo umuzykalniona. Świetnie śpiewała po angielsku. Na swoich koncertach wykonywała wówczas dwie piosenki z filmu "Grease". Utwory te nagrała w Polsce na singla i jeden z nich: "You Are The One That I Want" śpiewała w duecie z Stanisławem Sojką. W trakcie naszych koncertów partia Sojki, lub Travolty, jak kto woli, przypadła Irenie Gałązce, koleżance z zespołu. Bez wątpienia talent Jarka Kukulskiego i jego melodie, łatwo wpadające w ucho, pomogły Ani w karierze, ona jednak często myślała o zmianie stylu. Przychodzi w życiu zdolnych ludzi taki moment, że zaczynają być ambitni. Dla każdego wykonawcy to jednak trudna decyzja, aby całkowicie zmienić styl. Muzyka ambitna jest przecież dla określonego, wąskiego kręgu odbiorców. Anię oklaskiwano i kochano w Polsce właśnie za jej melodyjne piosenki. Jeździła na trasy, w trakcie których dawała dwa koncerty dziennie, a w weekendy nawet cztery! PRL i tzw. imprezy Ludziom Dobrej Roboty gwarantowały pracę właściwie od rana do nocy. A była przecież piosenkarką z górnej półki, propozycji miała mnóstwo. W Stanach grało się dla Polonii, która wtedy pod koniec lat 70-tych w niczym nie przypominała tej prawdziwej Ameryki. Czuło się pewien prowincjonalizm i chyba tylko dobrze zaopatrzone sklepy w polonijnym Chicago przypominały o tym, że znajdujemy się w innym systemie. Ania nabijała się często z wywiadów, jakie po powrocie z "TURNEE", udzielały nasze GWIAZDY ówczesnym mediom, opowiadając przeróżne dyrdymałki. Sama zresztą też miała pomysł na zabawną wypowiedź. W Clifton graliśmy kilka tygodni, ostatni nasz koncert z Anią przypadkowo ktoś nagrał na taśmę magnetofonową. Piękna to pamiątka... Ania odlatywała do Warszawy w czwartek, 13 marca. Przed wyjazdem załatwiała jeszcze parę spraw, spotykała się ze znajomymi, których miała sporo. Wiele osób prosiło ją o przewiezienie do Polski listów, przesyłek. W środę telefonowała do domu, rozmawiała długo ze swoją mamą… "Pojutrze się zobaczymy" - pamiętam jej słowa. Mówiła coś do małej Natalii, która była jej oczkiem w głowie, jej całym życiem. Bardzo tęskniła. W czwartek, w dzień wylotu zaczął padać śnieg, właściwie to śnieżyca się zrobiła. Jechaliśmy na lotnisko Kennedy´ego bardzo długo. Było ponuro, nieprzyjemnie. Kiedy dotarliśmy na miejsce okazało się, że lotnisko jest zamknięte. Nie wiadomo było, czy samolot poleci, czy nie. Odprowadziłem ją, aż pod sam gate, bo wtedy to było możliwe. Przez szybę oglądaliśmy oblodzony samolot LOT-u - "Kopernik". Zażartowałem i powiedziałem: "Zobacz, jak ten samolot wygląda, cały oblodzony, czy on w ogóle doleci?" Ania odpowiedziała: "Przecież to ruska maszyna, tyle razy dolatywała to i teraz doleci". Kiedy zaczęli już wpuszczać ludzi do samolotu, ustawiła się najpierw drużyna bokserska, sportowcy - wszyscy ubrani w dresy. Na pokładzie samolotu była też moja znajoma stewardessa, którą poznałem rok wcześniej lecąc "Kopernikiem" ze Stanów do Polski. Pożegnałem się z Anią, samolot wystartował po godz. 21.00, miał ponad dwie godziny opóźnienia. Wróciłem do domu. Kiedy człowiek czyta o wypadkach, katastrofach lotniczych to nie zdaje sobie sprawy, co to znaczy kiedy w takim wypadku ginie ktoś bliski. Straszny szok. W momencie, kiedy wręcz dotknąłem tego pieprzonego samolotu i bliską mi osobę wsadziłem w ten samolot….to jest jak kubeł zimnej wody. Miała 29 lat, całe życie przed sobą, duże plany, wiedziała że to był jej moment, jej czas, była na topie. Plotki, że jej w tym samolocie nie było - to po prostu kretynizm. Ludzie lubią sensacje, co zrobić. Ten ostatni wieczór, droga na lotnisko wbiły mi się w pamięć i pamiętam wszystko z fotograficzną dokładnością. Długo rozmawialismy, opowiadała mi o swoich sprawach, często bardzo osobistych. Była trochę pogubiona w życiu. Po wypadku wywołałem zdjęcia, które robiłem jej przed wejściem do samolotu. Przekazałem odbitki Jarkowi Kukulskiemu, kiedy odwiedził mnie w USA, rok po wypadku. Ja postanowiłem do Polski już wtedy nie wracać i mieszkam w Chicago na stale do dzisiaj. "Tyle słońca jest w areszcie, nie widziałeś tego jeszcze - popatrz, o popatrz!" - po koncertach wygłupialiśmy się często i śpiewaliśmy Ani już w naszym, wąskim gronie ten jej wielki przebój z "nieco" przerobionym tekstem. Śmiała się głośno… i taką właśnie roześmianą Anię, pełną życia i energii zapamiętałem do dziś."
Adam Glinka
Materiał wzięty ze strony : www.annajantar.pl/wspomnienia
,,- Przyjechała taksówką, z Warszawy do Łodzi i porwała mnie do Katowic, byśmy nagrali "Pozwolił nam los". Jaką była osobą? Świetną kumpelą. Pierwszy wyjazd o Ameryki miałem dzięki niej. "Trelowała" na mój temat, uruchomiła kontakty i pojechałem z tam śpiewać... Wspólne koncerty, wyjazdy... Pamiętam szczególnie jeden, na zaproszenie komunistycznej gazety "Unita", do Włoch, gdzie pojechaliśmy z grupą artystów z Polski. Jeden koncert wieczorem, a reszta... to dwa tygodnie wakacji. Ania lubiła towarzystwo, dobrą kuchnię... Kiedy koncertowaliśmy w okresie Świąt Bożego Narodzenia, ja kombinowałem jakąś choinkę, ona obrus, kolację dla wszystkich. I tak mieliśmy namiastkę świąt w hotelu. Była świetną kumpelą, bo kiedy słyszała piosenkę, którą lubiła lub gdy coś nie szło w chórku, to stawała do chórku i śpiewała. Lubiła ładnie wyglądać. Zawsze mnie pytała: - Czy powinnam to założyć? A może tamto? Skończyłem projektowanie ubioru, więc ceniła moje zdanie.''
Bogusław Mec
,,- Pierwszy raz usłyszałam ją, gdy śpiewała z zespołem Waganci utwór "Co ja w tobie widziałam". Już wtedy wiedziałam, że ma głos i to coś, co tak trudno określić. I że nie zatrzyma się na tej jednej piosence. Ostatni raz widziałam ją w polskim radiu w grudniu' 79, tuż przed wyjazdem do Stanów. Była promienna... Po prostu królowa świata! To były czasy jej wielkiej popularności. Była promienna, bo miała nowy pomysł na siebie. Chciała odejść od popowych melodyjnych piosenek typu "Tyle słońca w całym mieście". Byłam taką dziennikareczką, ona wielką gwiazdą, a nie czuło się bariery. O Natalii mogłaby mówić bez przerwy, "Moja Natusia, moja Natusia", tak była w niej zakochana. Lubiła dobrze wyglądać, ale była skromna. Może wydać się to śmieszne, ale dawniej gwiazdy, jak kupiły coś sobie, to chwaliły się: - A to kupiłam w Paryżu a to w Nowym Jorku. Ona nie. Mówiła: - A to taki zwykły ciuszek z NRD."
Maria Szabłowska
,,- Anię poznałem, gdy była jeszcze nastolatką i właściwie zaczynała karierę. Pracowałem w poznańskim radiu, gdzie ona, wraz z zespołem "Polne kwiaty" przyszła nagrać piosenkę. Pamiętam, szukaliśmy dla niej pseudonimu, bo Anna Szmeterling zupełnie nie brzmiało. Wymyśliliśmy Anna Maria, ale okazało się, że już taka wokalistka jest, więc wybraliśmy "Anna Terling" i pod takim nazwiskiem ta pierwsza piosenka zostało zapisana. Była piękna kobietą, pamiętam, że wszyscy z zespołu "Polne kwiaty" chcieli ją zdobyć. Nie udało się, to wyrzucili ją z zespołu... Była wesołą osobą, ale też refleksyjną."
Andrzej Kosmala
Materiał wzięty z : http://www.se.pl/rozrywka/plotki/wspomnienia-o-annie-jantar-mec-szablowska-i-kosmal_133127.html
,,Ania była świetną kumpelą. Na trasach koncertowych robiła nam kanapki. Ona, wielka gwiazda, kroiła chleb, smarowała masłem, kładła plasterki kiełbasy czy sera, zespół przychodził i pożywiał się. Rozwialiśmy o życiu, marzeniach, planach…"
Zespół Perfect
,,Ania była jajcarą nie z tej ziemi. Zawsze, gdy śpiewaliśmy w duecie “Ktoś między nami”, robiła mi jeden numer. To trudna piosenka, napisana absolutnie nie w mojej tonacji. Bardziej w niej melorecytowałem niż śpiewałem. Wymagała na pewno skupienia i zrobienia tzw. poważnej miny. Tymczasem na koncertach, w trakcie mojej partii, Ania podchodziła do mnie, stawała tyłem do widowni i robiła różne głupie miny, małpy czy zezy. Nie byłem w stanie powstrzymać śmiechu! Jedyne, co mogłem robić, to zamknąć oczy. Trochę żałuję, że nie było wtedy telefonów komórkowych, bo Natalka Kukulska miałaby obraz matki, jakiego sobie nie wyobraża."
Zbigniew Hołdys
,,Nie miałem niestety szans lepiej jej poznać prywatnie, ale od razu zauważyłem, że nie przypomina innych ówczesnych gwiazd. Niezwykle sympatyczna, zawsze uśmiechnięta, natomiast zawodowo profesjonalistka najwyższej klasy. Przychodziła na nagrania przygotowana, więc nie trzeba było się męczyć z powtórkami. Miała lepszą niż ktokolwiek inny legitymację na śpiewanie. Czuło się, że muzyka była treścią jej życia, że płynęła w jej krwi."
Romuald Lipko
,,Byłem akurat w Łodzi. Ania zadzwoniła do mnie, że jedzie taksówką z Warszawy do Katowic. Powiedziała, że ma jeszcze jeden utwór, duet, który tylko ja mogę z nią nagrać, więc mnie po drodze ze sobą zabierze. Normalnie takich rzeczy nie robię, ale to była przecież Ania. Miałem do niej pełne zaufanie. Weszliśmy do studia, tuż przed jej wylotem, i nagraliśmy to na zupełnym luzie, szybko i sprawnie. Potem udała się w podróż, z której już niestety nie wróciła… Jak dziś mówi, Anna Jantar, będąc w Stanach, robiła mu tak dobrą reklamę, że to tylko dzięki niej później sam mógł tam śpiewać. – Pamiętam, że gdy wsiadłem na pokład samolotu, po raz pierwszy w życiu naprawdę się bałem. Pomyślałem wtedy: “Nie po to Ania tak bardzo się starała, bym tam nie doleciał”.''
Bogusław Mec
,, Razem z jej mamą i Jarkiem odbierałem ze szpitala na ulicy Szaserów w Warszawie malutką Natalię; potem zostałem ojcem chrzestnym jej przyrodniego brata. Wyjątkowo czule wspominam odwiedziny w mieszkaniu Ani i Jarka, najpierw w małej kawalerce na Żoliborzu, potem w czteropokojowym mieszkaniu na ul. Reymonta. Wspólnie jeździliśmy moim fiatem 132 po Rumunii, Węgrzech i Bułgarii, gdzie spędziliśmy cudowne wakacje. Były wypady nad stawy rybne i niezapomniane wieczory w restauracjach."
Janusz Kondratowicz
,,W utworze pisanym dla kogoś podstawową sprawą jest wiarygodność .Pewne słowa albo się śpiewającemu w ustach układają, albo nie. Ani zawsze się układały i zawsze brzmiały w jej interpretacjach prawdziwie. Tak ją zresztą wspominam, przede wszystkim jako osobę pracującą, niezwykle szybko i sprawnie. Nigdy się nie zdarzyło, by do czegoś była nieprzygotowana. Jedyne, o co prosiła, to by jej nie przerywać. Gdy śpiewała, musiała być bardzo skoncentrowana."
Bogdan Olewicz
,,Ania miała akurat próbę, która dość mocno się przeciągnęła. Jako że wieczorami na ogół obywała się w tym czasie dyskoteka, postanowiła skorzystać z okazji i trochę się na parkiecie poruszać. Sama mnie na niego wciągnęła. Tańczę z finezją robota, musiałem więc wyglądać osobliwie, na szczęście z wiadomych względów to nie ja byłem głównym obiektem zainteresowania. Jakaś małolata podeszła do nas i zapytała: “Pani Jantar?”. Na co Ania odpowiedziała. “Nie, Anna”. Taki drobiazg, a jednak pokazuje, jakim była człowiekiem. Jantar było jej przydomkiem, gdy nie znajdowała się na scenie była po prostu normalną skromną dziewczyną. Jeździłem z nią na koncerty przez ponad dwa lata. Takie bliskie kontakty często powodują, że ludzie się kłócą, nie mogą na siebie patrzeć, rozstają w niezgodzie. Tu było wręcz przeciwnie. Nie byłem twórcą piosenek najbardziej płodnym, ale akurat dla niej chciało się pisać. Nawet nie na jakieś specjalne zamówienie. Te utwory powstały naturalnie, w sposób niewymuszony. I nie mam wątpliwości, że pewien rozgłos, jaki zdobyły, nie byłby możliwy bez Ani…"
Antoni Kopff
Materiał wzięty ze strony : http://tadeuszczernik.wordpress.com/2011/04/07/4073
To wszystkie wspomnienia, które udało mi się znaleźć . Oczywiście tym terminem można nazwa również koncerty poświęcone Annie,filmiki na youtube, czy chociażby pojawiające się co roku w rocznicę jej śmierci artykuły na portalach typu wp.pl ,ale w tym poście chciałam skupić się jedynie na tym jak pamiętają ją jej przyjaciele i znajomi. Wszystkie te wspomnienia łączy jedno - każde z nich dowodzi, że Anna Jantar była wspaniałą, wesołą i serdeczną osobą i przede wszystkim normalną kobietą, chcącą czerpać z życia to, co tylko jest możliwe, zawsze będąc sobą.
Pozdrawiam
Julka
Julka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz